sobota, 9 listopada 2013

Meeting z Japończykiem

Japońska mieszanka smakołyków
Duża międzynarodowa firma, okolice Stuttgartu, początek XXI wieku, równa się duża ilości spotkań biznesowych, popularnie zwanych po polsku meetingami.

Często są to meetingi z ludźmi zgoła odmiennej kultury w tym z Azjatami. Siłą rzeczy głównie z Chińczykami i Japończykami. Zwykle Azjaci są nad wyraz uprzejmi i kurtuazyjni co jest przyjemne, niestety ze względu na wysublimowane acz zauważalne różnice kulturowe łatwo o zabawne czy wręcz groteskowe sytuacje.

Za pięć dziesiąta, rano, czekamy przy wejściu na Gościa. Gość to Japończyk, szef sprzedaży na Niemcy. On chce sprzedać, a my chcemy kupić komponent, który potrzebujemy. Japończyk pracuje, typowo, w japońskiej korporacji.

Punkt dziesiąta. Wchodzi dość niski, jak na europejskie standardy, Azjata. Obwieszony ciężkimi torbami, spocony, widać że się śpieszył. Kilka ostatnich włosków na jego łysiejącej głowie utworzyło fantazyjny kształt. Zamaszyście przetarł czoło aż po kark, kosmki ułożyły się na bok.

Najpierw była salwa ukłonów, typowo. Sala konferencyjna. Obowiązkowa wymiana wizytówek, przez Japończyków tak celebrowana. Pan Tanaka (załóżmy że się tak nazywa) usiadł i zaczął układać wizytówki przed sobą. Mieszał nimi, czytał nazwiska i tytuły.
- X san. Przełożenie wizytówki w ułożonym rządku tak aby leżała na przeciw wspomnianego pana X.
- Y san.
- Z san
Odmawiał tę mantrę przez parę minut, co chwila zamykał oczy, myślał, wydawał przeciągły dźwięk.
- hmmm, na znak aprobaty, zamyślenia i głębokiego oddania się wykonywanej czynności, oczywiście.

 Przestał, zaproponował że pokaże nam prezentację na temat swojej firmy i tego co ta firma oferuje.

Prezentacja była w Powerponcie, standardowa do bólu, sztampa, niewiele bardziej zajmująca od wertowania książki telefonicznej. Pan Tanaka mówił do nas po angielsku, a przynajmniej tak się wydawało.
Często przerywał i dodawał na końcu co drugiego zdania wymowne hmmm... aby nadać wypowiedzi więcej dramatyzmu.

Nagle zadzwoniła jego komórka, wstał,  przeprosił powiedział że musi odebrać. Poszedł w kąt pokoju odwrócił się do nas plecami i zaczął się kłócić po japońsku, tak to przynajmniej wyglądało. Skończył, ogarnął się i nic nie tłumacząc usiadł. Telefon znów zadzwonił, wstał, przeprosił i tak jeszcze kilka razy.

Koniec prezentacji, Pan Tanaka jest wyraźnie spocony, wyjął chustkę wielokrotnego użytku, taką szmacianą i zaczął się zamaszyście wycierać na twarzy.

Zadajemy pytania, chcemy porady, jego opinii.
Tanaka san notuje, pyta, powtarza przeciągłe hmmm... . Pytamy dalej, pytania notuje ale nie daje żadnych bezpośrednich odpowiedzi, mówi że musi skonsultować z centralą, hmmm... jest coraz dłuższe.
Podkreśla, że to i tamto też wymaga konsultacji i on wszystko przekaże, i dopilnuje, i załatwi, hmmm... staje się główną częścią wypowiedzi.

Nagle nieomal rzuca się na jakąś przykładową dokumentacje którą przynieśliśmy, przegląda, wkłada w nią wręcz twarz. Podnosi, kartkuje, wydaje się być w innym świecie.

Ktoś mu zwraca w końcu, litościwie, uwagę że dokumentacja nie dotyczy niczego o czym rozmawiamy. Odkłada ją pośpiesznie, zmienia temat, zaczyna nas pytać o nasz model biznesowy, co się ma tak do celu spotkania jak gastronomia do gastroskopii, coś notuje, wyciera się chustką.

Kilka niecodziennych sytuacji później żegnamy pana Tanakę. Zmęczony, obwieszony torbami wychodzi.
Ostatnie włoski opadły i przywarły do łysiejącej głowy. Zrobiło się po trosze śmieszno i smutno ...

Pointując tę historię. Klucz do zrozumienia pana Tankaki jest prosty i od dawna znany. Japończycy każdą decyzję, opinię a nawet stwierdzenie konsultują. Stąd zadanie pytania o opinie, osobistą niezależną ekspertyzę,  w szczególności w sytuacji oficjalnej, może zakończyć się jak w zamieszczonym przypadku.

Będąc sprawiedliwym trzeba przyznać że zazwyczaj meetingi z Japończykami są całkiem zwyczajne.
Pan Tanaka był po prostu niezłym unikatem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz